Francescalia



Duszpasterz o wielkim sercu –
o. Melchior Józef Fordon (1862-1927)


Na starej fotografii widać pogodnie patrzącego grodzieńskiego kapłana. Lewą rękę trzyma blisko serca, jakby chciał pokazać, że dzielił się nim z ludźmi przez 65 lat swego życia. Przyszło mu żyć w czasach niełatwych dla Kościoła. Jednak trudności były dla niego okazją do jeszcze gorliwszej pomocy ludziom potrzebującym. Zarówno materialnej, jak i duchowej.

Jaka rodzina taki kapłan

Przyjście na świat syna to dla niejednej rodziny powód do radości. Tak pewnie było też w rodzinie Jakuba i Felicji Fordonów. Ich jedyny syn otrzymał na chrzcie imiona Józef, Jakub. Rodzice wychowali go w głębokiej atmosferze wartości chrześcijańskich. Po ukończeniu szkoły średniej, mimo przeszkód ze strony carskich władz, młody Józef Fordon zdecydował się na wstąpienie do seminarium duchownego w Wilnie. Zapamiętano go tam jako kleryka pilnego w pracy, życzliwego wobec kolegów, a przede wszystkim kochającego modlitwę. Swój dość gwałtowny charakter starał się opanowywać przez różne umartwienia. Czteroletni pobyt w seminarium zakończył się święceniami kapłańskimi, w dniu 2 sierpnia 1887 r. Młodego kapłana skierowano na pierwszą, wiejską parafię w Strubnicy.

Dla duszy i dla ciała

Parafianom w Strubnicy młody ksiądz Fordon dał się poznać jako gorliwy i bezinteresowny duszpasterz. Nie przywiązywał zbytniej wagi do warunków, w jakich przyszło mu mieszkać. Dbał za to sumiennie o kościół. Do swych wiernych starał się dotrzeć nie tylko poprzez konfesjonał, ale również głosząc kazania czy katechizując dzieci przed pierwszą Komunią św. Dzięki wyjazdom do chorych i wizytom „po kolędzie” poznawał coraz lepiej codzienne życie parafian. Mógł przyglądać się ich radościom i smutkom, kłopotom i chorobom. W ciągu sześciu lat pracy zżył się z parafianami do tego stopnia, że część spośród nich korzystało z jego kapłańskiej posługi jeszcze przez długi czas po jego odejściu ze Strubnicy.

Znacznie większym polem do popisu stała się dla ks. Fordona kolejna parafia – Dąbrowa, zwana Białostocką. Kilkadziesiąt wsi, rozrzuconych na przestrzeni wielu kilometrów, karczmy rozpijające okolicznych chłopów, oraz duże zróżnicowanie pod względem wyznaniowym – tak rysował się zniechęcający obraz nowej placówki ks. Fordona. Ks. Józef rzucił się w wir pracy. Rozpoczął od katechizacji dzieci. Od dorosłych także wymagał znajomości katechizmu. Wprowadził ponadto dobrowolność opłat za chrzty i śluby.

Zainteresował ludzi sprawami ogólnokościelnymi – tym, co działo się poza terenem ich parafii. Pomagał też chorym, ofiarując im za darmo lekarstwa. Chorej córce biedaków udzielił bezzwrotnej pożyczki na dalsze leczenie. Postąpił tak samo względem rodziny, która ucierpiała w wyniku pożaru. Szczególnym wyzwaniem dla ks. Fordona było wybudowanie murowanej, trzynawowej świątyni. W kwietniu 1902 r., kiedy odbyło się poświęcenie nowego kościoła, młody proboszcz nie krył radości. Działalność ks. Józefa coraz bardziej jednoczyła miejscową wspólnotę. Proboszcz wspomagał swych parafian w potrzebie zarówno materialnie, jak i duchowo. Oni natomiast lubili swego kapłana i nazywali go „świętym”.

Czas krzyża

Praca ks. Fordona coraz bardziej nie podobała się carskim władzom. Proboszcz, mający duży wpływ na wiernych i rozwijający działalność katechetyczną i oświatową, wydawał się im podejrzany. Budowa nowego kościoła w Dąbrowie Białostockiej również była przez władze bardzo źle widziana. Pod ich naciskiem ks. Fordon został przeniesiony na nową placówkę – do kościoła pofranciszkańskiego w Grodnie. Parafianie interweniowali w kurii w obronie swego proboszcza. Tłumaczyli, że ks. Fordon „to dobry, przystępny człowiek, a jeszcze nam kościół wybudował”. Usłyszeli jednak w odpowiedzi: „Pozwólcie, aby i w drugim miejscu zbudował świątynię i był dobry dla innych”.

Pracując w Grodnie, ks. Józef wykorzystywał swoje doświadczenie duszpasterskie. Głosił kazania, spowiadał i prowadził rekolekcje parafialne. Na temat jego działalności charytatywnej zachowało się sporo świadectw. Jedna z mieszkanek Grodna napisała po latach: „Miałam 6 lat, kiedy umarła moja matka. Pogrzeb był bezpłatny. Ks. Fordon odwiedzał sieroty, wspierał biedne dzieci, mnie samą umieścił w sierocińcu przy ul. Orzeszkowej...” Carskim władzom taka działalność nie podobała się coraz bardziej. Miejscowy gubernator najpierw groził gorliwemu księdzu surowymi karami, a następnie skierował swoje skargi bezpośrednio do dziekana grodzieńskiego. Ostatecznie ks. Józef musiał opuścić Grodno.

Wileńska parafia pw. Wszystkich Świętych zyskała w jego osobie doświadczonego duszpasterza i bardzo dobrego gospodarza. Ks. Fordon wznowił działalność stowarzyszeń religijnych, takich jak „Żywy Różaniec” czy „Bractwo Trzeźwości”. Organizował też pielgrzymki do okolicznych sanktuariów, głosił kazania i udzielał cennych uwag penitentom w konfesjonale. Władze rozwścieczone działalnością ks. Fordona doprowadziły do usunięcia go ze stanowiska proboszcza. Ks. Józef został pozbawiony możliwości pracy duszpasterskiej na terenie całego państwa rosyjskiego i nie mógł już, jak dawniej, pomagać potrzebujących.

O. Melchior – franciszkanin

Nie mogąc pracować duszpastersko, ks. Fordon coraz częściej myślał o wstąpieniu do zakonu. W zaborze rosyjskim klasztory zostały skasowane, dlatego za poradą administratora diecezji ks. Józef udał się do Lwowa – do franciszkanów. 20 września 1910 r. został przyjęty do nowicjatu i otrzymał zakonne imię Melchior. Rok nowicjatu spędził w Krakowie, koncentrując się na duchowej lekturze, dłuższych modlitwach i wewnętrznym skupieniu. Po złożeniu profesji zakonnej 14 lipca 1911 r. wrócił go Grodna, gdzie został wikariuszem przy dawnym kościele franciszkanów.

Podczas I wojny światowej, we wrześniu 1915 r., uratował od śmierci kilkunastu strażaków, oskarżonych przez Niemców o szpiegostwo. O. Fordon wybłagał u niemieckiego dowódcy anulowanie rozkazu rozstrzelania strażaków, którzy nie zajmowali się szpiegostwem, ale gaszeniem pożarów. Wdzięczni strażacy nadali o. Melchiorowi tytuł członka honorowego i kapelana miejscowej straży ogniowej.

Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości franciszkanie wrócili do Grodna. O. Melchior ujawnił wtedy swoją przynależność do zakonu. Przez ostatnie pięć lat życia był w Grodnie gorliwym współpracownikiem św. Maksymiliana, który przeniósł tu z Krakowa wydawnictwo „Rycerza Niepokalanej”. Mimo poważnej choroby (gruźlicy) służył swoimi radami, będąc jednocześnie spowiednikiem o. Maksymiliana i pracujących w wydawnictwie braci. „Jak szczęśliwi jesteście, że Matka Boża powołała was do pomocy w pracy dla Niej i dla chwały Bożej” – mawiał.

Ofiarował tak wiele

O. Melchior Fordon zmarł w Grodnie, 27 lutego 1927 r. w opinii świętości. Jego pogrzeb w Środę Popielcową, 2 marca 1927 r., stał się okazją do zamanifestowania wdzięczności ze strony mieszkańców Grodna, którym ofiarował tak wiele serca. Świadek tamtych czasów, biskup pomocniczy Kazimierz Michalkiewicz, tak scharakteryzował o. Fordona po jego śmierci: „[...] z Bogiem jednał grzeszników, czy to głosząc Słowo Pańskie z ambony, czy spowiadając i używając wszystkich środków, by ludzi do zbawienia doprowadzić. Był to zaprawdę pobożny proboszcz, pałający o zbawienie dusz ludzkich, odkupionych krwią Chrystusa, a potem zakonnik prawdziwie święty”.

o. Franciszek Czarnowski OFMConv
Rycerz Niepokalanej dla Polonii, styczeń 2008, r. w. LXIX nr 1 (738), s. 24-26.




Franciszkański biskup i misjonarz Kresów –
bł. Jakub Strzemię (1340-1409)


Chociaż wywodził się ze szlacheckiej rodziny, żył bardzo skromnie, przeznaczając dochody na klasztory i kościoły. Franciszkanin, arcybiskup halicki, był „gorliwym pasterzem, dbałym o dobro dusz, sprawiedliwość, miłość i zgodę”. W testamencie przeznaczył cenne paramenty biskupie na odprawienie Mszy św. za jego duszę oraz na pomoc dla ubogich.

Jakub herbu Strzemię

Jak podaje tradycja, spisana wiele lat po jego śmierci, późniejszy bł. Jakub urodził się w 1340 r. Pochodził ze szlacheckiej rodziny herbu Strzemię, która osiedliła się we Włodzimierzu na Rusi. Bardzo skąpe są niestety informacje o jego młodości oraz wykształceniu. Wiemy jedynie, iż Jakub wstąpił do zakonu franciszkańskiego, a studia przed święceniami kapłańskimi odbył prawdopodobnie w Krakowie. Należał ponadto do Stowarzyszenia Braci Pielgrzymujących dla Chrystusa we Lwowie. Była to instytucja do działań misyjnych na Rusi i Mołdawii, wyposażona przez Stolicę Apostolską w liczne przywileje duszpasterskie.

U franciszkanów Jakub dał się poznać jako pobożny i gorliwy zakonnik. W latach 1385-1388 pełnił funkcję przełożonego w klasztorze pw. Świętego Krzyża we Lwowie. Był również pośrednikiem w sporze pomiędzy arcybiskupem Halicza Bernardem, a magistratem Lwowa. Kiedy rozgniewany hierarcha zamierzał obłożyć Lwów karami kościelnymi, pozbawiając go opieki duchowej, Jakub stanął w obronie miasta. Tak samo odważnie bronił zakonników (franciszkanów i dominikanów), gdy niektórzy duchowni zabraniali im głoszenia kazań i sprawowania posługi duchowej na terenach swoich parafii, choć zakonnicy mieli na to zezwolenie Stolicy Apostolskiej.

Kiedy w czerwcu 1391 r. Jakub został mianowany arcybiskupem Halicza, stanął przed niełatwym zadaniem. W jego metropolii brakowało wielu kościołów, katedry, a nawet kapłanów. Jakub zamieszkał więc w niewielkim, drewnianym domu przy klasztorze we Lwowie, skąd zarządzał swoją archidiecezją. Znał ją zresztą dobrze jeszcze z czasów, gdy jako ludowy misjonarz wędrował pieszo, odwiedzając poszczególne parafie. Wiedział, że we wsiach mieszka w większości prawosławna ludność ruska i że czeka go wiele trudu. Gorliwa praca duszpasterska zaczęła powoli przynosić pierwsze owoce. Jakub wizytował swą rozległą archidiecezję, udawał się do miast i osiedli, spotykał się z ludźmi, udzielając im posług duchowych, popierał działalność zakonów. Tam, gdzie napotykał panów polskich, zachęcał ich do fundowania nowych kościołów, które następnie stawały się ośrodkami duszpasterskimi. W efekcie zaczęła rosnąć liczba katolików, zmniejszała się natomiast liczba prawosławnych.

Arcybiskup w ważniejszych sprawach potrafił zasięgać rady proboszczów i przełożonych klasztorów. Papież Innocenty VII napisał o nim, że „apostołował bez żadnego funduszu, bez obfitych jałmużn od wiernych”. Jakub tak bardzo zasłużył się dla rozwoju katolicyzmu na Rusi, iż nazwano go „ojcem i stróżem ojczyzny, senatorem mądrym”. Należał do zaufanych doradców Jagiełły, a sam król i królowa Jadwiga darzyli go szczególnym zaufaniem. Potrafił łagodzić spory, a w 1406 r. zorganizował we Lwowie synod dla rozstrzygnięcia wielu spornych spraw. Odznaczał się ponadto wielką czcią do Najświętszego Sakramentu. Dzięki niemu dominikański kościół pw. Bożego Ciała we Lwowie otrzymał odpusty, co miało zachęcić ludzi do udziału w adoracji i wystawieniu Najświętszego Sakramentu.

Sława pośmiertna

Jakub Strzemię zmarł we Lwowie 20 października 1409 r. Zgodnie ze swą ostatnią wolą pochowany został we franciszkańskim kościele we Lwowie. Ówczesny kronikarz zanotował o nim słowa pochwały: „Był to mąż wielkiej cnoty, sławny pobożnością, i życia prostego, mogący być wzorem i przykładem dla innych”. Cześć, jaką mu oddawano zaraz po śmierci, zanikła po pewnym czasie. Dopiero w XVIII w. na nowo rozwinął się kult Jakuba, a za jego przyczyną ludzie otrzymywali wiele łask. 11 września 1790 r. papież Pius VI zatwierdził publiczny kult bł. Jakuba, pozwalając obchodzić jego święto. Ponadto bł. Jakub ogłoszony został współpatronem archidiecezji lwowskiej (wraz z Matką Bożą Królową Polski) oraz współpatronem krakowskiej prowincji franciszkańskiej  (wraz ze św. Antonim Padewskim). W ikonografii bł. Jakub Strzemię przedstawiany jest w stroju biskupa z pieczęcią herbową z wizerunkiem Matki Bożej.

o. Franciszek Czarnowski OFMConv
Rycerz Niepokalanej dla Polonii, październik 2009, r. w. LXX nr 10 (759), s. 398-399.




Wszystko oddał Niepokalanej –
br. Albert Edward Olszakowski (1889-1926)


Swój czas poświęcał na pracę w zakrystii i kancelarii. Udzielał się również w rozwijającym się wydawnictwie w Grodnie. Pracę przeplatał modlitwą. Przez ostatnie lata życia współpracował z o. Maksymilianem Kolbe. Edward Olszakowski – w zakonie br. Albert.

Niełatwe początki

Dnia 13 października 1889 r. w ubogiej rodzinie Olszakowskich przyszedł na świat pierwszy syn. Dano mu na imię Edward. Już jako młodzieniec (po przedwczesnej śmierci ojca) musiał pomagać w utrzymaniu młodszego rodzeństwa. Pracował w sklepie w Kaliszu, dorabiając jednocześnie w drukarni jako początkujący zecer. Starał się przy tym nie zaniedbywać nauki, kształcąc się w szkole handlowej. Pochłaniała go lektura książek poruszających tematykę życia duchowego.

Edward dłuższy czas nosił się z zamiarem wstąpienia do zakonu. Nie mógł jednak urzeczywistnić od razu swego pragnienia, gdyż rodzina potrzebowała jego pomocy. Dopiero po zakończeniu I wojny światowej, gdy już uporządkowały się sprawy rodzinne, zapukał do furty klasztoru w Kaliszu. Został przyjęty do zakonu Ojców Franciszkanów. Zanim jednak rozpoczął we Lwowie nowicjat, musiał przejść „próbę cierpliwości”. W tym czasie (styczeń 1920 r.) strajkowali pracownicy kolejowi, więc młodemu Edwardowi nie było łatwo dotrzeć do celu podróży.

Ciche życie zakonne

W nowicjacie otrzymał habit zakonny i nowe imię – Albert. Pracował tam jako kredensowy, zmywając talerze i naczynia kuchenne. Utrzymywał również czystość w klasztornym refektarzu. Czując się coraz bardziej związany z zakonem, gorliwie pracował nad własnym uświęceniem. Rozumiał, że nawet zwykłe, skromne czynności codzienne, mają wielką wartość, gdy spełniane są w duchu posłuszeństwa. Z szacunkiem i pokorą załatwiał więc interesantów, którzy przybywali w różnych sprawach, dzwoniąc do klasztornej furty. Św. Maksymilian tak scharakteryzował jego zakonne zalety: „Br. Albert odznaczał się doskonałym posłuszeństwem. Pewnego razu przyszedł do mnie, jako swego ojca duchownego, i zwierzył się, że trapi go myśl, by opuścić zakon [...]. Zważywszy okoliczności nie mogłem dostrzec w tym oznak Woli Bożej i powiedziałem mu otwarcie, że jest to tylko pokusa. Na kolanach wysłuchał odpowiedzi i nigdy już do tej sprawy nie powrócił”.

Jesienią 1921 r. br. Albert został przeniesiony do klasztoru w Grodnie, gdzie powierzono mu obowiązki zakrystiana oraz utrzymywanie porządku w kościele. Ponadto pomagał proboszczowi w prowadzeniu ksiąg parafialnych i metrykalnych, tłumaczył dokumenty z języka rosyjskiego. Sam widok skupionego br. Alberta podbudowywał duchowo wiernych, odwiedzających parafialną kancelarię. Z reguły o wewnętrznym życiu człowieka niewiele można powiedzieć na pierwszy rzut oka. W przypadku br. Alberta jego współbracia byli pełni podziwu dla jego pracy nad sobą i tego, jak bardzo cenił sobie zakonne powołanie. „Był to człowiek pełen szlachetności i nadzwyczajnych cnót, który od pierwszego dnia zrobił na mnie niezwykłe wrażenie” – wspominał o nim jego przełożony grodzieński.

Całkowicie oddany sprawie

Kiedy w 1922 r. do Grodna przeniesiono wydawnictwo „Rycerza Niepokalanej”, br. Albert (zecer z zawodu) stał się nieocenionym współpracownikiem o. Maksymiliana. Z powodu powtarzających się kłopotów z okolicznymi drukarniami, najrozsądniejszym rozwiązaniem było drukowanie „Rycerza” w klasztorze. Br. Albert zajmował się składaniem czcionek, falcowaniem arkuszy. Obsługiwał i naprawiał także starą maszynę drukarską. Jednocześnie nie zaniedbywał dotychczasowych zajęć. „Poświęceniu swemu nie stawiał granic” – napisał o nim jeden ze współpracowników, br. Gabriel Siemiński.

Charakteryzowała go wielka pomysłowość i zdolność do wykonania niemal każdej pracy w zakresie drukarstwa. Kiedy do pomocy w drukarni przychodzili chłopcy z koła Rycerstwa Niepokalanej, br. Albert zrobił prowizoryczne kaszty z tektury i nauczył ich składać czcionki w tekst. Po pewnym czasie chłopcy stali się bardzo przydatnymi współpracownikami w drukarni, a po latach świetnymi zecerami. Br. Albert zdawał sobie sprawę, jak ważne jest punktualne ukazywanie się „Rycerza”. Wielokrotnie przedłużał zatem swą pracę do późnej nocy, a nawet wczesnych godzin porannych. Br. Hilary Łysakowski, który wraz z nim pracował w grodzieńskiej drukarni, zapamiętał jeden z takich epizodów: „Pewnej nocy br. Albert i ja przygotowywaliśmy maszynę drukarską "Mann" do pracy. Nad ranem przychodzi br. Gabriel Siemiński i mówi: - To wy jeszcze tu? Przecież już ptaszki zaczynają śpiewać...”

Niestety, intensywna praca powoli nadwyrężała zdrowie br. Alberta. W listopadzie 1926 r. udał się jeszcze w kilkudniową podróż do Poznania i Myszkowa, aby zakupić papier do druku „Rycerza”. Po powrocie bardzo poważnie się rozchorował, a wezwany lekarz błędnie rozpoznał chorobę. Dopiero specjalista chorób wewnętrznych stwierdził wystąpienie tyfusu brzusznego i polecił przewieźć chorego brata do szpitala zakaźnego. Wieczorem 10 grudnia 1926 r., po przyjęciu sakramentów świętych, br. Albert Olszakowski odszedł do wieczności.

Trzy dni później odbył się pogrzeb. Nad skromną mogiłą stanął krzyż z tablicą, na której widniały m.in. słowa: „Nic sobie nie zostawił, bo wszystko Niepokalanej oddał”. Skromne ziemskie życie br. Alberta dobiegło końca. „Niepokalana raczyła zabrać pierwszą ofiarę całopalną” – napisał w swym pamiętniku o. Maksymilian. Br. Albert pozostawił po sobie przykład modlitwy oraz poświęcenia dla wspólnego dobra.

o. Franciszek Czarnowski OFMConv
Rycerz Niepokalanej dla Polonii, maj 2008, r. w. LXIX nr 5 (742), s. 217-219.




Dla Boga i dla bliźnich –
bł. Salomea Piastówna (1212-1268)


Sława świętości Salomei przyciąga do jej grobu rzesze pątników. Całe jej życie – księżnej, żony, a potem klaryski – jest wzorem, jak żyć w oparciu o Ewangelię nawet w trudnych czasach. W osobie Salomei odnajdujemy świadka wiary i miłości, chrześcijankę ofiarującą całe swe życie Bogu i bliźnim.

Poślubiona w dzieciństwie

Wiek XIII, w którym przyszło żyć bł. Salomei, naznaczony był rozbiciem dzielnicowym ziem polskich oraz częstymi zatargami i bratobójczymi walkami poszczególnych książąt. Salomea Piastówna (ur. 1212 r.), córka księcia krakowskiego Leszka Białego, otrzymała w domu rodzinnym staranne wychowanie religijne. Stało się tak głównie za sprawą jej matki Grzymisławy, księżniczki ruskiej. Salomea odznaczała się prostotą i pokorą serca, gorącą miłością Boga i bliźniego oraz szczególnym nabożeństwem do Matki Bożej.

Aby umocnić swój sojusz z Węgrami, ojciec Salomei obiecał jej rękę Kolomanowi – synowi króla Węgier Andrzeja II. Na mocy tego porozumienia siedmioletnia Salomea opuściła w 1219 r. rodzinny Kraków. Odtąd na dworze węgierskim przygotowywała się do roli małżonki syna królewskiego. O ślubie w tak młodym wielu nie mogło być oczywiście mowy. Dopiero w 1225 r. przyrzeczeni sobie Koloman i Salomea zawarli związek małżeński. Salomea została dziewiczą małżonką Kolomana, gdyż wyprosiła u niego, by uszanował jej ślub czystości, jaki wcześniej złożyła.

Jako reprezentanci władzy królewskiej, Koloman i Salomea, przez krótki czas panowali w Haliczu, a potem od 1226 r. rządzili Slawonią, Dalmacją i Kroacją. Przed młodą parą królewską stanęło odpowiedzialne zadanie rozwoju kultury chrześcijańskiej na powierzonych im terenach. Do pomocy w tej misji sprowadzili z Włoch franciszkanów, którzy podjęli pracę wśród ludu, głosząc kazania i przystępnym językiem wyjaśniając prawdy wiary. Również Koloman i jego małżonka dołączyli do świeckiej wspólnoty III Zakonu św. Franciszka, zostając tzw. „tercjarzami”, i w dalszych rządach kierowali się duchem franciszkańskim. Salomea rezygnowała z wielu dworskich zabaw i uczt, poświęcając ten czas na modlitwę, umartwienia oraz udzielanie jałmużny potrzebującym.

Nie wykorzystywała swej urody ani pozycji dla osiągania własnych celów. Była za to dobrze znana biedakom. Troszczyła się bowiem o nich i śpieszyła im z materialną pomocą. Nic więc dziwnego, że prosty lud okazywał jej głęboką wdzięczność. Papież Grzegorz IX w okolicznościowej bulli docenił i potwierdził działalność Kolomana i Salomei na rzecz odnowienia życia i obyczajów tamtejszych mieszkańców. Niestety, w 1241 r. nawała tatarska zahamowała dobrze rozwijające się dzieło Kolomana i Salomei. Kiedy kosztem dużych strat Polacy zatrzymali nieprzyjaciela pod Legnicą, Tatarzy uderzyli na Węgry. Koloman ze swymi wojskami dołączył do głównych sił węgierskich, ale w bitwie nad rzeką Sayo został ciężko ranny i zmarł.

Księżniczka – klaryską

Kiedy trzydziestoletnia Salomea została wdową, zdecydowała przenieść się do Polski. Nie zamierzała jednak wracać do przyjemności dworu książęcego, lecz postanowiła poświęcić się życiu zakonnemu. Znając już wcześniej styl życia franciszkanów (prosty, ale radosny), pragnęła utworzyć klasztor i żeńską wspólnotę św. Franciszka w Polsce. Wzorowała się przy tym na życiu wspólnoty Ubogich Pań z klasztoru św. Klary w Asyżu, zwanych później „klaryskami”. W realizacji tego pragnienia pomogły Salomei klaryski z Pragi, które sprowadzono do Polski w 1245 r. Ona sama została pierwszą polską klaryską. Uroczystego aktu jej obłóczyn dokonał prowincjał franciszkański – o. Rajmund.

Pierwszy klasztor klarysek w Polsce ufundował książę Bolesław Wstydliwy w Zawichoście. Salomea, jako współfundatorka klasztoru, dbała o warunki życia sióstr. Przyjmowała też do klasztoru nowe kandydatki, zarówno wywodzące się z warstwy szlacheckiej, jak też dziewczęta z ludu. Ponadto przy klasztorze powstał mały szpital. Klaryski swą postawą zapracowały na szacunek i głębokie uznanie. Często proszono Salomeę i inne siostry o porady lub wsparcie modlitewne. Ze względu na groźbę kolejnych najazdów tatarskich, w 1260 r. klasztor przeniesiono w bezpieczniejsze miejsce – do Skały pod Krakowem, na co zgodę wyraził papież Aleksander IV. Tamtejszy klasztor, wraz z kościołem pw. św. Marii Magdaleny, stał się miejscem pielgrzymkowym, ze względu na fakt, iż można tam było otrzymać odpust zupełny.

Schyłek życia i sława świętości

Ostatnie lata życia Salomea spędziła w ciszy i samotności. W intencji Ojczyzny oraz swojej wspólnoty podejmowała liczne posty i umartwienia, zanosząc do Boga gorące prośby. Wyczerpana pokutą, poważnie zapadła na zdrowiu. Przed śmiercią bł. Salomea sporządziła testament, w którym zapisała na rzecz wspólnoty całość swych dóbr osobistych. W ten sposób klasztor stał się właścicielem wielu cennych ksiąg, relikwii, szat i obrazów, o dużej wartości dla kultury polskiej. Dnia 10 listopada 1268 r. Salomea odeszła do Pana. Tymczasowo pochowano ją w klasztorze skalskim, a rok później ciało uroczyście przeniesiono do grobowca w kościele franciszkanów w Krakowie. W 1673 r. papież Klemens X zatwierdził kult Salomei jako błogosławionej.

o. Franciszek Czarnowski OFMConv
Rycerz Niepokalanej dla Polonii, listopad 2009, r. w. LXX nr 11 (760), s. 440-441.




Kwestarz i apostoł –
św. Feliks z Cantalice (1515-1587)


„Jak to możliwe, że prosty chłop, popędzający dotychczas woły, już na początku drogi zakonnej jest tak dobry w sprawach duchowych?” - zastanawiali się jego współbracia w zakonie kapucynów. Skromny brat Feliks, wędrujący po ulicach Rzymu z prośbą o jałmużnę dla swych współbraci i dla ubogich, już za życia miał opinię świętego, który do wszystkich starał się iść z Ewangelią...

Najmłodsze lata

Przyszły święty urodził się we włoskiej miejscowości Cantalice w środkowych Włoszech jako trzecie z kolei dziecko w pobożnej rodzinie chłopskiej państwa Porri. Rodzice nadali mu imię Feliks. Chłopiec od wczesnego dzieciństwa pomagał w pracach gospodarskich, głównie przy wypasaniu bydła. Chociaż nie uczył się czytać i pisać, znał dobrze żywoty świętych, gdyż prosił innych, by mu je czytali. Szybko też zauważono u niego głęboką pobożność i skupienie. Mając dwanaście lat, Feliks podjął służbę w Citta Ducale, u dziedzica Marka Tuliusza Picchi. Wypasał u niego bydło, trudnił się też ciężką pracą w polu.

Lubił samotność. Za prywatną pustelnię służył mu niewielki pokoik na poddaszu, gdzie oddawał się modlitwie. Przestrzegał przy tym licznych postów, a niedziele i święta przeznaczał tylko Bogu, gorliwie przystępując do spowiedzi i Komunii św. Zachowały się zapiski, że już wtedy miewał ekstazy podczas Mszy św. Lubił, kiedy czytano mu żywoty świętych pustelników czy ojców pustyni. Powoli kształtowało się w nim pragnienie, by całkowicie poświęcić swe życie Bogu. Zwlekał z tym jednak przez dłuższy czas. Dopiero kiedy wyszedł bez szwanku z wypadku podczas orki w polu, dostrzegł w tym wyraźną Bożą zachętę.

Szczęśliwy w zakonie kapucynów

Feliks skierował swe kroki do klasztoru kapucyńskiego w Citta Ducale, gdzie poprosił o przyjęcie. Od miejscowego przełożonego usłyszał, że ich wzorem jest Chrystus cierpiący i ukrzyżowany, a ich również czeka ta sama droga. Skierowany do Rzymu, został tam przyjęty do nowicjatu w Antocoli. Co ciekawe, nie nadano mu jednocześnie nowego imienia, pozostawiając imię z chrztu – Feliks, które oznacza „szczęśliwy”. W okresie nowicjatu doznawał różnorakich pokus, z których wyszedł zwycięsko, wewnętrznie zahartowany. Coraz bardziej oddawał się służbie Bożej, pragnął też przez całe zakonne życie zachowywać ducha posłuszeństwa, modlitwy i pokory. Po zakończeniu nowicjatu, Feliks złożył śluby zakonne 18 maja 1545 r. Przez dwa kolejne lata przebywał w różnych klasztorach, aż wreszcie przełożeni wysłali go do Rzymu, gdzie w klasztorze św. Bonawentury powierzono mu obowiązki kwestarza.

Brat „Deo gratias”

Ponieważ kapucyni nie przyjmowali opłat za posługi religijne, na potrzeby swoich wspólnot zbierali jałmużnę. Nie było to łatwe zadanie. Inna sprawa, że na chodzenie po kweście przełożeni wyznaczali najbardziej doświadczonych zakonników, w gronie których znalazł się też br. Feliks. Codziennie po Mszy św. wyruszał on w drogę, prosząc o jałmużnę. Pukał do drzwi ludzi bogatych i biednych, zadowolonych i zrozpaczonych, życzliwych i zamkniętych na cały świat.

Bywało, że przyjmowano go z szacunkiem i uprzejmością, a Chrystusowe pozdrowienie przynosiło mieszkańcom pokój. Bywało też i tak, że witały go wyzwiska i nienawiść ze strony ludzi, których serca już dawno stwardniały jak przydrożne głazy. Brat Feliks dostrzegał ten ogrom ludzkiej biedy, zarówno materialnej, jak też duchowej, i bardzo się tym przejmował.

Jednak skromny brat nie tylko kwestował. Choć nie posiadał wykształcenia, był pełen mądrości płynącej z długich modlitw i adoracji Najświętszego Sakramentu. Mawiał, że zna tylko sześć liter: pięć czerwonych (rany Chrystusa) oraz jedną białą (osoba Matki Najświętszej). Za wszystko dziękował Bogu swym charakterystycznym „Deo gratias”. Uczył tego napotkanych ludzi, zwłaszcza dzieci. Odwiedzając chorych w szpitalach czy domach, zawsze miał dla nich dobre słowo. „Oczy zwrócone ku ziemi, serce ku niebu, różaniec w ręku” – tak jego zdaniem miała wyglądać modlitewna postawa chrześcijanina.

Skromny zakonnik

W sposób szczególny br. Feliks ukochał dzieci. Kiedy pojawiał się z workiem na ulicy, one już na niego czekały. Br. Feliks miał dla nich nie tylko kromkę chleba, ale też życzliwość i dobroć serca. Chętnie uczył je katechizmu, modlitw i piosenek. Przy tym posiadał dar przywracania dzieciom zdrowia. Kiedy pewnego razu przyniesiono mu jedno chore dziecko, br. Feliks namaścił jego czoło olejem z lampki przy tabernakulum. Na pamiątkę uzdrowienia tamtego dziecka w kościołach kapucyńskich święci się olej zwany „olejem św. Feliksa” i namaszcza nim dzieci.

Wewnętrzne skupienie br. Feliksa mimo hałasującego tłumu wypływało ze wspólnej modlitwy ze współbraćmi. Często zostawał na wielogodzinne czuwania nocne, potrafił też sam w kościele recytować psalmy czy powtarzać fragmenty Ewangelii, których nauczył się na pamięć. Bywało, że w trakcie modlitwy jego słowa urywały się, a on sam zatapiał się w Bogu na długie godziny ekstaz. Bóg udzielił br. Feliksowi wielu nadzwyczajnych darów. Skromny brat znał też czas, kiedy przyjdzie mu odejść z tego świata. Przed śmiercią przepraszał współbraci za wyrządzone im przykrości, a przyjęcie Komunii św. – Wiatyku, było dla niego powodem do wielkiej radości.

Jak twierdzili mu współcześni, umarł powtarzając słowa „Jezu, Jezu mój kochanie, przyjmij dar serca mego”. Było to w drugi dzień uroczystości Zesłania Ducha Świętego, 18 maja 1587 r. Cześć, jaką ludzie oddawali pokornemu braciszkowi oraz dziejące się przy jego grobie cuda skłoniły papieża Sykstusa V do podjęcia kroków, rozpoczynających proces beatyfikacyjny. Sama beatyfikacja br. Feliksa odbyła się 1 października 1625 r. Niemal sto lat później br. Feliks został ogłoszony świętym – jako pierwszy spośród kapucynów. Kult św. Feliksa szybko rozszerzył się na całe Włochy i inne kraje Europy. W Polsce uczczono tego zakonnika, ogłaszając go patronem dzieci.

o. Franciszek Czarnowski OFMConv
Rycerz Niepokalanej dla Polonii, maj 2009, r. w. LXX nr 5 (754), s. 214-215.